O porodzie już pisałam, ale chciałam się podzielić jeszcze jednym przemyśleniem, które pojawiło się kiedy pierwszy raz zaszłam w ciążę. Była to zupełnie nowa, nieznana dotąd sytuacja, w której mój organizm zachowywał się nie tak, jak poprzednio. Z przerażeniem myślałam o rosnącym brzuchu, aż do tego stopnia, że w nocy nie mogłam spać a poranne mdłości tylko potęgowały psychiczne rozterki. Ale najbardziej bałam się porodu! Co to będzie?! Jak będzie?! Może podzielę los wielu kobiet, które umarły podczas tego przerażającego wydarzenia?! Może dziecko urodzi się jakieś chore?! Odpychałam te myśli na krańce własnej świadomości. Kiedy pojawiły się pierwsze skurcze nie uwierzyłam, że to już TERAZ. Mąż też nie był przekonany. „Idź się połóż, może to przejdzie” powiedział na wiadomość o „dziwnych” bólach.
Ale to nie przechodziło, wręcz odwrotnie - nasiliło się do tego stopnia, że już nic nie mogło odwlec momentu, który się pojawił tak nagle i miał odmienić na zawsze moje życie. Po raz pierwszy miałam zostać mamą…
Kiedy leżałam już w szpitalu przez głowę przebiegały szalone myśli: I oto jestem tutaj i zaraz to się stanie! Oto nadeszła chwila, o której wiedziałam już od około 9 miesięcy, że się pojawi i jestem w sytuacji, w której jeszcze nigdy nie byłam. Totalna nowość! I nic się nie da zrobić, aby odwrócić bieg zdarzeń, po prostu jestem zdana zupełnie na to co przyniesie los. Nie można powiedzieć: To ja dziękuję, nie podoba mi się to, chcę do domu!
Pomyślałam wtedy, że z praktycznego punktu jest to podobne do śmierci. Wiadomo, że gdzieś tam kiedyś przyjdzie taki moment, że będę w tej całkowicie nowej sytuacji, w której jeszcze nigdy nie byłam, zupełnie uzależniona od nieznanych mi praw. Że wtedy też nie będę mogła się cofnąć, zawrócić, powiedzieć: ja chcę do domu! Nie będę wiedziała gdzie się udam, ani co mnie czeka, bo przecież nie wiem, co jest po drugiej stronie… dlatego pomyślałam:
MUSZĘ SIĘ DO TEGO PRZYGOTOWAĆ!