Friday, June 25, 2010

Czy wiecie że Pan Jezus nauczał reinkarnacji? (ups… w tej chwili chyba odkrywam jedną z najważniejszych tajemnic Kościoła :) Żarty – żartami, ale jest to fakt, że w imię nieznanych mi w tej chwili celów ( mam nadzieję że „wyższych” ) od roku ok. 1450 Kościół zakazał używać idei reinkarnacji. W owym czasie nastąpiło całopalenie wszystkich ksiąg i wyjęcie wszelkich kart dotyczących tego tematu. Minęło do tej pory bardzo dużo czasu, tak więc idea ponownego przyjęcia ciała po śmierci na zawsze zatarła się z historii chrześcijaństwa i nawet dzisiejszy tzw. zwykły ksiądz nie ma o niej zielonego pojęcia. To wielka szkoda i strata. Ludzie powinni żyć w wiedzy o sobie: kim są, po co są i na jakich prawach przebywają na świecie.
A ja uwielbiam ideę reinkarnacji. Jest taka sprawiedliwa i tłumaczy wszelkie niejasności związane z naszą sytuacją w tym świecie. Bo niby z jakiej paki ktoś rodzi się piękny i bogaty a przy tym głupi jak but, a drugi kulawy i mądry, ale zezowaty i ledwo mu starcza od pierwszego do pierwszego.
To wszystko wynik naszych przeszłych i obecnych uczynków. Dostajemy dokładnie to, na co zasługujemy. Tak jak istnieje prawo, które obraca tą ziemską kulą tak też są odpowiednie zasady, które odpowiadają za to, aby każdy mógł zostać nagrodzony lub ukarany adekwatnie do swoich czynów. To co uczyniliśmy komuś, prędzej czy później wróci do nas, abyśmy mogli odczuć efekt naszych poczynań. W myśl słów Pana Jezusa: „jak posiejesz tak zbierzesz”.
Wielu z nas od razu chce dowodów! A one istnieją tuż obok nas. Już sama niezliczona różnorodność form w tym świecie jest na to przykładem. Mnie najbardziej się podobają tzw. geniusze, z których najsłynniejszy jest może Fryderyk Chopin. Grał na fortepianie od 4 roku życia. Nikt go nie uczył, nikt mu nie pokazywał nut. Po prostu pewnego wieczoru wdrapał się jako mały brzdąc na fortepianowy stołek i grał, to co jego umysł zapamiętał z wcześniejszego życia. Albo Mozart, albo słynny teraz mały perkusista Igor Falecki. Nikt tych i jeszcze wielu wielu innych osób nie uczył. To co znają, nauczyli się we wcześniejszym życiu co świadczy o tym, że już tu byli.
I wszystko staje się banalnie proste. Przy pomocy tej idei mogę wytłumaczyć dlaczego ktoś się rodzi w ciele żaby, a drugi pięknie śpiewa pod nieboskłonem. Dlaczego życie jednego usłane jest różami a drugi jako kulawy kot bez ogona walczy o przetrwanie na śmietniku. Dlaczego ja urodziłam się w ciele dziewczynki a nie jak ten króliczek, którego trzymałam na kolanach (o tym możecie się dowiedzieć wchodząc na 4jivas filozofowie) .
Wszyscy tu utknęliśmy w kole wzajemnie powiązanych korelacji, gdzie wszystko ma swój określony porządek - mimo, że wydaje się, że większego chaosu być nie może :)

Wednesday, June 2, 2010

“Nic nie może przecież wiecznie trwać” mówią słowa znanej polskiej piosenki i jest to prawda. Nic w tym świecie nie ma stałości, nawet rzeczy wydawałoby sie najbardziej stabilne w końcu i tak ulegną rozkładowi. Taka jest natura tego świata, w którym panują siły niemożliwe do skontrolowania przez nikogo. I choć wielu naukowców za wszelką cenę próbuje przeciwstawić się naturalnemu rozkładowi - prawa materialne ze stoickim spokojem podążają swoją ścieżką.
Trudno nam się z tym pogodzić, ponieważ jesteśmy zbudowani z innej „ materii” - „materii”, która się nie rozkłada, bo nie ma jak :) Jest to duchowa energia - wieczna, stabilna i nie ulegająca wpływom tego świata. Naszą naturą jest WIECZNOŚĆ dlatego nie możemy, nie umiemy i nie chcemy zaakceptować faktu przemijania. Jeśli twoje ciało się starzeje – cierpisz, jesteś niemile zaskoczony kolejną zmarszczką na czole czy starczą plamką na dłoni. Że nie wspomnę o śmierci! Śmierć dla żywych istot jest tak nienaturalna, że w jej obliczu jesteśmy gotowi „zaprzedać duszę diabłu”. I nic w tym dziwnego. Kto chce umierać? Kto chce iść niewiadomo dokąd bez możliwości powrotu? NIKT :)
Ale na to bezlitosne prawo przemijania nie ma rady. Tak tu po prostu jest...
Jedynie wiedza o tym, że nie należymy do tego świata jest prawdziwym wyzwoleniem. Jesteśmy jak kosmici z innej galaktyki tymczasowo przebywający na Ziemi. Ludzie mówią, że UFO czy inne dziwne stworzenia nieraz przybywają na Ziemię. Ale… to my jesteśmy UFO!!! Zidentyfikowane obiekty, które pojawiły się na Ziemi, i które po określonym z góry czasie muszą ją opuścić. Przyjmujemy na siebie kombinezony pozwalające funkcjonować w tym świecie – nasze ciała – perfekcyjnie wykonane urządzenia, które po czasie użytkowania niszczeją i trzeba je zostawić. Jeśli nie należysz do tego świata to aby móc tu mieszkać musisz mieć kombinezon, przez który patrzysz, wąchasz czy słyszysz. Nieraz, gdy czyjś kombinezon ma jakiś defekt wtedy niezbyt sprawnie funkcjonuje: bo albo nie widzi, albo nie słyszy, albo w ogóle jest unieruchomiony. Przebywać w takim ciele to koszmar…
Ale istnieje inny świat, inny wymiar gdzie jesteś naprawdę sobą, bez tego zbędnego cielesnego balastu. Pojęcie czasu tam nie istnieje, procesy niszczenia nie zachodzą, śmierć nie istnieje. Jest to nasz prawdziwy dom, do którego każdy z nas tęskni i gdy tam się znajdzie niczego mu więcej nie potrzeba.
I tam tak naprawdę:
WSZYSTKO MOŻE PRZECIEŻ WIECZNIE TRWAĆ!

Tuesday, June 1, 2010

Myślicie, że da się zmienić naturę? Ja już tracę nadzieję… Wstyd się przyznać, ale… jestem straszną bałaganiarą… Ostatnio zostawiłam swoje okulary w łazience w pojemniku na mydło i nie mogłam ich przez jakiś czas znaleźć. Do głowy by mi nie przyszło, żeby ich szukać w mydelniczce. A już wstydziłam się zapytać na głos: wiecie gdzie są moje okulary? Zwykle mąż z uśmiechem odpowiada pytając: a w zamrażalniku sprawdzałaś?
Kiedy je wreszcie znalazłam powiedziałam sobie: DOŚĆ! ...po czym odłożyłam je w inne miejsce, o którym natychmiast zapomniałam. Mam taka wrodzoną wadę oczu, która nie wymaga stałego noszenia okularów, dlatego wciąż je ściągam i zakładam. O moich okularach mówię „oczy” i nieraz traktuję jakby były żywe. Przemawiam do nich czule w umyśle: „Proszę, wyjdźcie! Gdzie się znowu ukryłyście…?
Więc znów szukałam tych moich "oczu": w lodówce, w butach, w piekarniku…
Oj, przysparzają mi one zarówno trosk jak i radości. Troski są wtedy jak nie mogę ich znaleźć, ale jak już znajdę to nie posiadam się ze szczęścia :)
Przy moich „oczach” człowiek się przynajmniej nie nudzi: zawsze można się przecież udać na ich poszukiwanie :)

Wednesday, May 19, 2010

O porodzie już pisałam, ale chciałam się podzielić jeszcze jednym przemyśleniem, które pojawiło się kiedy pierwszy raz zaszłam w ciążę. Była to zupełnie nowa, nieznana dotąd sytuacja, w której mój organizm zachowywał się nie tak, jak poprzednio. Z przerażeniem myślałam o rosnącym brzuchu, aż do tego stopnia, że w nocy nie mogłam spać a poranne mdłości tylko potęgowały psychiczne rozterki. Ale najbardziej bałam się porodu! Co to będzie?! Jak będzie?! Może podzielę los wielu kobiet, które umarły podczas tego przerażającego wydarzenia?! Może dziecko urodzi się jakieś chore?! Odpychałam te myśli na krańce własnej świadomości. Kiedy pojawiły się pierwsze skurcze nie uwierzyłam, że to już TERAZ. Mąż też nie był przekonany. „Idź się połóż, może to przejdzie” powiedział na wiadomość o „dziwnych” bólach.
Ale to nie przechodziło, wręcz odwrotnie - nasiliło się do tego stopnia, że już nic nie mogło odwlec momentu, który się pojawił tak nagle i miał odmienić na zawsze moje życie. Po raz pierwszy miałam zostać mamą…
Kiedy leżałam już w szpitalu przez głowę przebiegały szalone myśli: I oto jestem tutaj i zaraz to się stanie! Oto nadeszła chwila, o której wiedziałam już od około 9 miesięcy, że się pojawi i jestem w sytuacji, w której jeszcze nigdy nie byłam. Totalna nowość! I nic się nie da zrobić, aby odwrócić bieg zdarzeń, po prostu jestem zdana zupełnie na to co przyniesie los. Nie można powiedzieć: To ja dziękuję, nie podoba mi się to, chcę do domu!
Pomyślałam wtedy, że z praktycznego punktu jest to podobne do śmierci. Wiadomo, że gdzieś tam kiedyś przyjdzie taki moment, że będę w tej całkowicie nowej sytuacji, w której jeszcze nigdy nie byłam, zupełnie uzależniona od nieznanych mi praw. Że wtedy też nie będę mogła się cofnąć, zawrócić, powiedzieć: ja chcę do domu! Nie będę wiedziała gdzie się udam, ani co mnie czeka, bo przecież nie wiem, co jest po drugiej stronie… dlatego pomyślałam:
MUSZĘ SIĘ DO TEGO PRZYGOTOWAĆ!

Saturday, May 15, 2010


Miłość jest ślepa. Ale jest to najpiękniejszy niedowład, jakiego życzę każdemu z nas. Bo kochać znaczy być szczęśliwym. Każdy z nas poszukuje tego szczęścia – jest to nasza nieodłączna cecha, którą się porównuje do wilgoci: tak jak nie można odłączyć wilgoci od wody tak też nie można odłączyć pragnienia miłości od każdej żywej istoty. I widać to w tak wielu przejawach. My np. mamy na balkonie kotkę, która się u nas zadomowiła. Mieszkamy na parterze a balkon jest otwarty, w każdym momencie może ktoś tu wejść. I ta kotka wlazła do nas i tak została. Mieszka w kartonie całkiem zadowolona z życia. Patrząc na tego zwierzaka obserwuję, jak on pragnie miłości, uwagi, troski od drugiej osoby. Kiedy Satya otwiera balkon nasza kotka mruczy i łasi się stęskniona uczuć. Z początku myśleliśmy, że ona jest głodna, ale znosimy jej smaczne kąski a ona nadal dopomina się uwagi a na jedzenie ledwo spojrzy. Trzeba ją wypieścić, prawić czułe słówka tak, że poczuje się kochana. I nie ma się co dziwić. Każdy z nas potrzebuje kochać i być kochanym. Bo – znów się powtórzę – kochać znaczy być szczęśliwym, znaczy ulokować gdzieś to serce, tak aby mogło odpoczywać nie martwiąc się, że je ktoś złamie, podepcze. Tylko w takim stanie możemy być naprawdę wypełnieni i spokojni. Pozwólcie, że w tym miejscu przytoczę najpiękniejszy opis miłości:


Gdybym mówił językami ludzi i aniołów,
a miłości bym nie miał,
stałbym się jak miedź brzęcząca
albo cymbał brzmiący.
Gdybym też miał dar prorokowania
i znał wszystkie tajemnice,
i posiadał wszelka wiedzę,
i wszelką możliwą wiarę,
tak, iżbym góry przenosił,
a miłości bym nie miał,
byłbym niczym.
I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją,
a ciało wystawił na spalenie,
lecz miłości bym nie miał,
nic bym nie zyskał.
Miłość cierpliwa jest,
łaskawa jest.
Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą;
nie dopuszcza sie bezwstydu,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego;
nie cieszy się z niesprawiedliwości,
lecz współweseli sie z prawdą.
Wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma.
Miłość nigdy nie ustaje,
nie jest jak proroctwa, które się skończą,
albo jak dar języków, który zniknie,
lub jak wiedza, której zabraknie…

Idealny opis, nie znam lepszego niż ten. Kto go napisał, musiał poznać smak prawdziwej miłości. Szkoda, że to uczucie tak niezwykle rzadkie w tym świecie, jak powiedział jeden wspaniały uczony:
" Prawdziwa miłość między osobami jest tak rzadka, że ludzie już zapomnieli czym ona jest"...


Saturday, May 8, 2010

Mantry

Ludzie na ogół lubią śpiewać, coś nucić. Nawet ci, co nie bardzo umieją – też lubią. Ostatnio na spacerze mijałam starszego człowieka, który coś majstrował przy swoim rowerze. Aż przystanęłam: tak zapamiętale śpiewał podczas swojej czynności, że pomyślałam czy wszystko z nim ok. Okazało się, że po prostu miał dobry dzień, tak że aż mi się jego nastrój udzielił. Uśmiechnęłam się do niego, on wlazł na rower i w dalszym ciągu głośno śpiewając ruszył w swoją drogę. Taka prosta czynność, a ile daje przyjemności. Pomyślałam, że gdyby znał mantry uzyskałby nie tylko psychiczną radość.
Mantry to niesamowite dźwięki. Dają odpoczynek dla duszy i ciała, są naturalnym pokarmem dla wszystkich żywych istot. Wpływają na niewidzialnym, subtelnym poziomie Nieraz ludzie pytają w jaki sposób działają te dźwięki. Najładniej i bardzo przystępnie można to wytłumaczyć na przykładzie słońca. Słońce ma ogromna siłę. Jest bardzo daleko, ale ma silny wpływ na nas jeśli
wystawimy się na jego działanie. Ktoś może mieć lub nie mieć wiary, kręcić z niedowierzeniem głową, że to niemożliwe -  efekt i tak zachodzi. Wystarczy usiąść w słonecznym miejscu na jakiś czas i chcemy czy nie chcemy nasza skóra się opali.
Podobnie jest z mantrami. Jeśli wejdziesz z nimi w kontakt, czyli powtarzasz je, słuchasz czy medytujesz o nich - subtelny efekt ma na ciebie wpływ tak, że stopniowo jesteś w stanie doświadczyć wewnętrznego wypełnienia, zobaczyć rzeczy takimi jakimi są naprawdę. Możesz w to wierzyć lub nie, możesz być do bólu sceptyczny i nie rozumieć działania mantr. Jeśli będziesz szczery i konsekwentnie powtarzał na przykład proste: Gopala Gowinda Rama Madana Mohana choćby tylko po to, aby sprawdzić to działanie – zadziała. Jak słońce :).

Wednesday, May 5, 2010

O szczęściu

Zerknęłam właśnie na mój ostatni post. Aż się prosi, żeby napisać historię po tytułem „Szczęście czy nieszczęście - to się jeszcze okaże”.

Przed II wojną był sobie gospodarz i jego sąsiad. Gospodarz miał konia co jak na owe czasy oznaczało bogactwo. Przychodzi do niego sąsiad i mówi: „Ty to masz szczęście! Masz konia, powodzi ci się!”, a gospodarz na to: „Szczęście czy nieszczęście - któż to wie? Może szczęście , może nieszczęście” i sąsiad poszedł do domu. Za jakiś czas koń gospodarza spłoszył się i uciekł. To znowu sąsiad przychodzi i mówi: „miałeś konia a teraz takie nieszczęście cię spotkało!”, a gospodarz na to: ” Szczęście , nieszczęście któż to wie, może szczęście, może nieszczęście” i rozeszli się. Za kilka dni patrzą a koń gospodarza prowadzi drugiego konia. I znów sąsiad swoje: „ Ale cię szczęście spotkało, miałeś jednego konia a teraz masz dwa!” a gospodarz na to: „Szczęście czy nieszczęście to się okaże, może szczęście, może nieszczęście” i rozeszli się. Nowy koń był trochę dziki, więc syn gospodarza chciał go ujeździć, niestety spadł z niego i połamał obydwie nogi. I znowu sąsiad przychodzi: „ Och jakie cię nieszczęście spotkało! Wszystko przez tego konia!”, a gospodarz na to: ” Szczęście czy nieszczęście - któż to wie może szczęście, może nieszczęście” i rozeszli się. Wybuchła wojna, syn sąsiada poszedł na wojnę a gospodarza nie bo miał połamane nogi. I znowu sąsiad na to: „Ty to masz szczęście! Mój syn poszedł na wojnę a twój nie.” a gospodarz na to: "Szczęście czy nieszczęście to się jeszcze okaże..” Itd., itd…

Taki z tego morał, że nigdy do końca nie wiadomo co jest szczęściem a co nieszczęściem.

Tuesday, May 4, 2010

Zawsze kiedy czegoś bardzo pragnę zastanawiam się czy rzeczywiście jest to dla mnie dobre :).
Pamiętam kiedy pierwszy raz byłam w ciąży bardzo pragnęłam aby dziecko, które się urodzi było chłopcem. Szalałam na myśl, że mogłoby być inaczej (pewnie Satyi zrobi się smutno kiedy to przeczyta…) a jakaś nieopisana myśl wręcz odrzucała opiekę nad dziewczynką :). To bardzo osobiste wyznanie, ale ja nie jestem zbyt sentymentalna. Z dużym dystansem podchodzę do rzeczy, które były i nigdy nie wrócą. W myśl: co było a nie jest itd. Ale do rzeczy…
Kiedy przyszedł czas rozwiązania była głęboka noc. Nowa sytuacja, nowe wyzwanie no i wielka niewiadoma: CO SIĘ URODZI??? Moje modły o chłopca osiągnęły punkt kulminacyjny! W duchu składałam najświętsze obietnice, że będę wzorową mamą, będę dbać o synka najlepiej jak potrafię, że nigdy nie pozwolę aby stała mu się jakaś krzywda itp. itd.
I stało się. Pielęgniarka asystująca przy porodzie odłożyła nowonarodzone niemowlę w jakimś specjalnie do tego przeznaczonym miejscu, tuż za moją głową ze słowami: „Śliczna, zdrowa dziewczynka” i …jej twarz błyskawicznie zmieniła się w kompletne osłupienie. Wykręcając się do tyłu chcąc zobaczyć dziecko krzyknęłam wielkim głosem: „CO??? DZIEWCZYNKA??? Jaka dziewczynka? Przepraszam bardzo, ale nie jestem gotowa na dziewczynkę!!!”
Przed moimi oczami ukazało się małe ryczące niemowlę, którego skóra nabrała fioletowego koloru w bladym świetle neonowej żarówki. Byłam przerażona! Wściekła, że moje modły się nie spełniły: I ... co teraz?! Uciec stąd jak najszybciej i nigdy więcej tu nie wrócić!
Z trudem zdławiłam w sobie cisnące się na usta uczucia i przygarnęłam „tę dziewczynkę”. Dopiero po kilku chwilach trzymając ją przy piersi doszło do mnie, że to MOJA dziewczynka, że musze się nią zająć, nakarmić, że potrzebuje mnie jak nikogo na świecie. Zobaczyłam, że nie mam wpływu na tak wiele rzeczy, które mnie spotykają i jeszcze spotkają w życiu. Podziękowałam Bogu za to, że wie co robi. Ogarnął mnie spokój bo: wszystko jest w Jego rękach. Cokolwiek mnie nie spotka jest DOBRE, bo Bóg jest DOBRY i wie co jest dla mnie dobre. Uff, co za ulga. Różne rzeczy spotykają nas w naszej życiowej wędrówce, ale cała sztuka w tym aby nauczyć się przyjmować je takimi jakimi są. Sztuka, która sprawia że jesteśmy bardziej mocni i spokojni.
Cała ta niezwykła noc bardzo wpłynęła moje życie i… jestem szczęśliwą mamą :)

Sunday, April 25, 2010

   Czasami myślę sobie nad prozaicznością życia.  Ludzie pojawiają się i znikają jak bańki mydlane. Kiedy wczoraj zobaczyłam klepsydrę z nazwiskiem znajomego sąsiada, którego bardzo dobrze znałam ogarnęło mnie zdumienie… Rany, gdzie on teraz jest??? Mogę w każdej chwili przywołać w umyśle obraz jego twarzy, jego postawy, ruchów; pamiętam jak mówił swoim charakterystycznym zachrypniętym głosem, jak się uśmiechał, odpowiadał na pozdrowienie. A teraz już go niema. Już nigdy go nie zobaczę… Nigdy, nigdy, NIGDY!!! Albo mojej cioci. Odeszła tak nagle. Po prostu zachorowała i umarła. Mój wujek, który -  jak to najbliższa osoba  - pogrążył się w głębokiej żałobie, nic go nie interesowało, życie bez niej przestało mieć sens.  Chciał iść za nią, był totalnie załamany, odrętwiały w swoim cierpieniu wiedząc, że jego moment jeszcze nie przyszedł i nie wiadomo jak długo będzie musiał na niego  czekać.
   Na szczęście znalazł ukojenie w modlitwie, w wierze, że spotkają się po jego śmierci i znowu będą razem.  Z tym to nigdy nie wiadomo, ale to, że ukoił swój ból w  duchowym aspekcie życia jest fascynujące!!! Dla innych krewnych stał się nudziarzem, wręcz świrem, który wciąż gada o Bogu, o śmierci, o niebie. A on tryska energią! Śmieje się, żyje swoim wewnętrznym życiem, inaczej już patrzy na troski tego świata. W sumie on już jest jakby jedną nogą po drugiej stronie, za nic ma to, kto będzie następnym prezydentem Polski, czy ropa idzie w górę czy w dół, jak ma się euro do złotówki itp. 
   To bardzo ważne aby mieć swoje życie wewnętrzne, które pozwoli uchronić nas od najbardziej niechcianych  sytuacji, które tak czy siak nas spotykają .
   Niech nikt mi nie mówi, że Boga nie ma, że to wymysły dla grzecznych dzieci, że Bóg to pojęcie przestarzałe, niemodne, zacofane.  Bez Boga nic się nie trzyma kupy,  bez Jego obecności nie da rady wytłumaczyć tak wielu niezrozumiałych rzeczy. Wiara w Niego uskrzydla, wyciąga z najciemniejszych rejonów strachu, depresji czy cierpienia; każde ukojenie od tego typu mąk jest dowodem na Jego istnienie. Kto wie, że Bóg JEST – wie o czym piszę.
Przy moich dzieciakach mogę chorować do woli. Troszczą się o mnie nad podziw, co chwile pytają jak się czuję i już sie zastanawiam czy nie skłamać i przeciągnąć jeszcze trochę ten czas lenistwa J. Naprawdę jestem szczerze zaskoczona ich postawą. Obiad na czas ugotowany, w domu czysto i nawet słyszę odgłosy pralki. Nie, no tego to sie nie spodziewałam. Myślę, że częściej będę “chorować”, aby dać im pole do popisu. Zwykle to ja zabiegam o to, aby wszystko mieli na czas, a że jestem osoba dość hermetyczną nie zbyt lubię, aby mi przeszkadzano w moich domowych obowiązkach. W takich okolicznościach nie mają te moje dzieciaki zbyt dużych szans na rozwijanie tego typu nawyków. A przecież to jest bardzo ważne. Wszystko kształtuje sie w dzieciństwie: to co widzą dzieci w rodzinie przenoszą potem do swoich gniazd: atmosferę, tradycje, zachowanie wobec członków rodziny czy nawet potrawy. Satya już gotuje tak jak ja. Może ma swoje ulubione , ale ogólnie zawsze pyta jak to czy tamto upichcić i już widzę ją w przyszłości jak gotuje wszystkie nasze domowe potrawy.
Tak, tydzień chorobowego jeszcze nikomu nie zaszkodził. J

Jeszcze jak piszę o zaradności moich pociech to przypomniała mi się zabawna historia sprzed kilku lat, kiedy Satya miała 10, a Sanatan 8 lat. Mieszkaliśmy wtedy w nadmorskiej miejscowości, gdzie latem drzewa rodziły mnóstwo owoców w tym białych i czarnych morw. Otóż dzieciaki wymyśliły, że narwą tych owoców do jednorazowych kubków i staną na pobliskim bazarze, aby je sprzedać. Z wielką pasją i determinacją nazbierały miskę morw, wzięły plastikowe kubki, kartkę papieru z napisana ceną i stolik turystyczny z piwnicy i… poszły na handel. Umierałam z ciekawości co się tam działo, ale nie mogłam się wtedy oderwać od swoich zajęć, więc tylko wyczekiwałam ich powrotu i relacji. Kiedy wrócili - ich podekscytowanie sięgnęło zenitu – to nic, że zarobili parę groszy, że prawie nikt nic nie kupił, więc byli „zmuszeni” wyjeść swój towar. Najważniejsze było doświadczenie, które zdobyli: pieniądze nie leżą na ulicy, trzeba na nie ciężko zapracować.
Witamy serdecznie na naszym „oficjalnym” blogu. Postaramy się, abyście wchodząc tu mogli przyjemnie spędzić czas, dowiedzieć się więcej o nas, poznać nasz mały nie tylko muzyczny świat. Będziemy tu pisać własne i niewłasne przemyślenia, opisywać historie z naszego życia podparte zdjęciami i videofilmami. Kto wie, może przyda się to na coś komuś :).

Jak już wiecie mamy swój zespół, a ponieważ biorą w nim udział też dzieciaki to nie zawsze łatwo nam jest się zorganizować: a to ktoś ma zły dzień, a to kogoś rozbolał brzuch lub też najzwyczajniej się nie chce :). Na szczęście takich momentów jest niewiele i kiedy mamy godzinną próbę na granie każdy z nas staje na wysokości zadania, aby dać w tym czasie z siebie wszystko. Jest to o tyle fajne że ogólnie lubimy się wzajemnie i staramy się nie wchodzić sobie w drogę ze swoimi humorami, niechęciami, bo wiadomo że to psuje wszystko. Jeśli jeden z nas się wyłamie to cała idea bierze w łeb. Każdy z nas czuje tę odpowiedzialność. Tak więc, tak jak wśród muszkieterów, panuje u nas zasada: Jeden za wszystkich – wszyscy za jednego :).

Serdecznie zapraszamy też na nasze inne blogi:

4Jivas filozofami!!! - treści tu zawarte dotyczą każdego: ciebie, mnie i wszystkich wokół nas. Tak niewiele potrzeba, aby życie stało się wartościowsze…

4Jivas fotografami!!! - zdjęcia, zdjęcia i jeszcze raz zdjęcia :)

4Jivas joginami!!! - aby być zdrowym i szczęśliwym trzeba: ĆWICZYĆ!!! Nie ma ćwiczenia nie ma jedzenia ;)

4Jivas kucharzami!!! - blog poświęcony gotowaniu, czyli jednej z naszych pasji. Warto tu wejść i przekonać się jak proste i smaczne może być kucharzenie. Nie tylko dla pań!!!

4Jivas wegetarianami!!! - znajdziecie tu odpowiedzi na pytania: po co zostać wegetarianinem, do czego "służą" warzywa i jak się z nimi zaprzyjaźnić?

Mamy nadzieję, że każdy znajdzie coś dla siebie.